Wywiad J. Neiryncka z Vassulą[1]
Rozmawia dziś z Bogiem...
– Urodziła się Pani 18 stycznia 1942 roku w Egipcie. Czy może Pani krótko opowiedzieć o swojej rodzinie? Jaki zawód wykonywał Pani ojciec, jakie miała Pani relacje z matką?
– Urodziłam się w greckiej rodzinie prawosławnej. Mój ojciec, który już nie żyje, miał na imię Georges, a moja matka – Maria. Mam dwie siostry i jednego brata. Wszyscy urodziliśmy się w Egipcie, tak samo jak nasi rodzice. W tym okresie wielu Greków żyło w Egipcie, ale także Francuzów, Anglików, Włochów, Amerykanów. Mieszkałam w Heliopolis. To piękne miasto, w okolicach Kairu, które zbudował baron Empain, belgijski przemysłowiec. Jego posąg stoi nadal w miejskim parku. On był autorem wspaniałego planu miasta z parkami, szerokimi ulicami, z niezbyt wysoką zabudową. To było naprawdę bardzo piękne i spokojne miasto. Moja matka posłała nas do angielskiej szkoły, która mieściła się niedaleko naszego domu. Wiedliśmy bardzo spokojne życie rodziny przyzwyczajonej do przebywania za granicą, poza Grecją.
– Kim był Pani ojciec?
Inżynierem architektem, pracował w Kairze. Moja matka nie pracowała. W tamtym czasie, zwłaszcza w Egipcie, kobiety ze sfer wyższych nie pracowały. (...)
– W Egipcie ukończyła Pani szkołę podstawową. Czy potem kształciła się Pani dalej i zdała maturę?
– W roku 1958 moja rodzina musiała opuścić ten kraj z powodu zmiany rządu. Król Faruk został pozbawiony tronu przez Naguiba, a potem Nasser znacjonalizował wszystkie zagraniczne przedsiębiorstwa. Mój ojciec pracował w przedsiębiorstwie francuskim. Egipcjanie zwolnili go z pracy i musiał jako pierwszy, przed nami, opuścić Egipt. Udał się do Grecji w poszukiwaniu pracy. My nie mogliśmy jechać do Grecji, bo nie znaliśmy greckiego na tyle dobrze, aby móc pisać. Szukaliśmy więc kraju, w którym mówiono po francusku lub angielsku i moja matka zdecydowała o wyjeździe do Szwajcarii. To było jak skok spadochroniarza, gdziekolwiek, bo nie wiedzieliśmy dokąd się udać. Moja matka stwierdziła, że chce przebywać w kraju neutralnym, w którym nie ma wojny, bo męczyła ją ta atmosfera. Nie ukończyłam więc gimnazjum w Egipcie, brakowało mi dwóch lat. W Szwajcarii zapisano mnie do College du Belvedere, blisko Chauderon. Tam miałam się uczyć francuskiego. Następnie uczęszczałam do szkoły, która nosiła nazwę Hermes i już, jak sądzę, nie istnieje, aby zdobyć zawód sekretarki. Po trzech latach otrzymałam dyplom i to pozwoliło mi podjąć pracę w Szwajcarii. Mój ojciec także znalazł pracę, więc cała rodzina osiadła blisko Lozanny, w Pully, około 1960 roku.
– Jest Pani z rodziny prawosławnej greckiej, a nie praktykowała Pani religii, bo – jak się wydaje – Pani rodzina nie miała tego zwyczaju...
– Moi rodzice chodzili do kościoła w czasie Wielkanocy. Pamiętam, że w Egipcie jako dzieci chodziliśmy do kościoła właśnie na Wielkanoc, ale tylko wtedy. Kiedy przybyliśmy do Szwajcarii mój ojciec prawie w każdą niedzielę chodził do cerkwi prawosławnej w Lozannie, ale moja rodzina nie nauczyła nas tego, żeby chodzić w każdą niedzielę do kościoła.
– Czy to normalne w społeczności greckiej?
– Powiedzmy, że są rodziny, w których tak jest... To zależy od rodziny. W mojej matka modli się dużo, ale zawsze u siebie, w domu. Jest wierząca i praktykująca, lecz zawsze w domu.
– A nie pomyślała o tym, by wam zapewnić wykształcenie religijne?
– Nie, wcale nie, nawet w zakresie katechizmu...
– Powróćmy do Pani wykształcenia, które kończy się uzyskaniem dyplomu szkoły dla sekretarek. Miała Pani wtedy 18 lat. Czy podjęła Pani pracę?
– Tak. Pracowałam przez 5 lat jako sekretarka w sklepie Bonnard w Lozannie, potem – Le Bon Gčnie.
– Tak więc Pani ojciec pracował i Pani zarabiała na życie. Nie byliście więc rodziną, która mogłaby żyć jedynie z oszczędności. Jakie były Pani zainteresowania w młodości? Czy to były książki, malarstwo, muzyka, czy taniec?
– W tamtej epoce to było malarstwo. Wszystkie obrazy, które znajdują się w tym pokoju to moje obrazy. Malarstwo bardzo mnie pociągało, zresztą cała rodzina zajmowała się tym, od dziadka i wujka. Moja rodzina miała artystyczny talent. Kiedy mieszkaliśmy w Egipcie i miałam 13 może 14 lat mama zapisała nas, moją siostrę i mnie, nieco starszą, do szkoły sztuk pięknych w Kairze, która nosiła nazwę Leonarda da Vinci. Było to bardzo daleko od domu. To była szkoła włoska, bardzo tam znana i uczęszczałyśmy do niej 2 lata. W pierwszym roku malowałyśmy portrety ołówkiem, w następnym – węglem. W trzecim roku, kiedy musieliśmy opuścić Egipt, miałyśmy uczyć się posługiwania farbami olejnymi. Bardzo mnie zasmuciło, że nie skończyłam tego kursu. Ale po przybyciu do Lozanny kupiłam farby olejne i zaczęłam sama malować.
– Czy wystawiała Pani swe prace?
– Miałam wiele wystaw.
– I nadal Pani maluje?
– Nie, już nie. To skończone. (...)
– A muzyka?
– Dziś lubię wyłącznie muzykę klasyczną. Aż do nawrócenia wcale jej nie lubiłam, czyli do roku 1985. W tym okresie lubiłam tylko muzykę pop. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Opowiem więc dokładnie, jak to się stało. Porozumiewałam się już wtedy z moim aniołem stróżem. Słyszałam, jak mówił do mnie, widziałam go wewnętrznie. On chciał mnie uformować nawet w tej dziedzinie i chciał, abym zapomniała o wszystkim, co było związane z muzyką pop, z muzyką rockową i abym słuchała raczej muzyki klasycznej. Byłam w samolocie, który leciał z Danii do Tajlandii, bo w tym okresie (przez 11 lat) mieszkałam w Bangladeszu. Anioł powiedział do mnie: „Włóż słuchawki i posłuchaj w radiu tego fragmentu, który się zaraz zacznie, to ja ci go ofiaruję.” To była IX Symfonia Schuberta i to mnie porwało. Od razu to polubiłam i wszystko, co było w tym programie. I nagle, jeśli ktoś włączał muzykę pop, nie mogłam tego dłużej słuchać, źle się czułam. Kupiłam mnóstwo kaset magnetofonowych z nagraniami Schuberta i innych kompozytorów. Kupiłam to wszystko, bo byłam jakby spragniona wysłuchania tego wszystkiego. Odrzuciłam każdy rodzaj muzyki pop. (...)
– Oprócz malarstwa, którym zajmowała się Pani aż do roku 1985, jakie miała Pani inne sposoby spędzania czasu? Sądzę, że sport, grała Pani w tenisa. Była Pani w tym dobra, to był ulubiony sport...
– Zaczęłam grać w tenisa bardzo wcześnie, a z upływem czasu stałam się entuzjastką. Zaczęłam brać udział w zawodach klubowych. W końcu uczestniczyłam w deblowych mistrzostwach narodowych Bangladeszu. Miałam partnerkę niemiecką, która robiła to, czego ja nie robiłam, bo ja nie lubiłam biegać za piłką, ale byłam dobra przy siatce.
– A inne rozrywki, hobby, o których można by tu wspomnieć?
– Bardzo lubiłam grać w brydża. Nauczyłam się, bo w krajach afrykańskich, w których żyliśmy przez 17 lat, brydżem zajmowano się w czasie spotkań towarzyskich i bardzo to polubiłam. Kiedy jednak zaczęło się to objawienie, z dnia na dzień, nie mogłam tego już znieść.
– Co jeszcze może Pani na ten temat powiedzieć?
– Nagle, gdy otrzymałam to objawienie, zaczęłam woleć rzeczy poważne od tego, co lubiłam przedtem. To było tak, jakby się zmienił mój charakter.
– Czy nie ma już Pani potrzeby rozrywek?
– Nie.
– Tego dnia, 28 listopada, nic nie pozwalało przewidzieć Pani nawrócenia. Nie była Pani dotknięta żadnym tragicznym wydarzeniem w rodzinie, żadnym uczuciowym wzburzeniem. Nie było żadnego znaku zapowiadającego, absolutnie nic?
– Właśnie to jest ciekawe. Są ludzie, którzy odkrywają wiarę po katastrofie rodzinnej, kiedy muszą się czegoś uchwycić. Zwracają się ku Bogu, chwytają się Boga. Czasem Bóg chce, aby nawrócili się w ten sposób, nawet za cenę bolesnego doświadczenia. Co do mnie w tamtej chwili w ogóle nie było czegoś takiego. Nawet nie szukałam Boga, tak byłam daleko. Kiedy to się stało byłam w okresie odnoszenia życiowych sukcesów. Miałam mnóstwo przyjaciół. Spotykaliśmy się w klubie, życie mieliśmy łatwe, bo cudzoziemcy zarabiali dużo. Mieliśmy służbę, kierowców, stróżów. Miałam pod sobą pięciu pracowników. W tym samym czasie prezentowałam moje obrazy na wystawie w hotelu Sheraton...
– Brała Pani udział także w pokazach mody...
– To było hobby. Biegałam z miejsca na miejsce. Miałam głowę przepełnioną tym wszystkim. 28 listopada, około 11 rano, przygotowywałam listę zakupów na wieczorne przyjęcie. Nagle wewnętrznie odczułam czyjąś obecność. W pokoju nie było nikogo. Byłam bardzo zaskoczona, ale zaciekawiło mnie to, bo było to coś innego od tego, co znałam. Odczułam, że ktoś ujął mnie za rękę. Czyjaś ręka dotykała mojej ręki. Trzymałam ołówek i wydawało mi się, że ktoś jakby nakłaniał mnie do pisania. Powiedziałam sobie: „No, dobrze. Zobaczymy, co się stanie.” To było tak, jakby ktoś prowadził moją rękę. Mój anioł napisał: „Jestem twoim aniołem stróżem i nazywam się Daniel”. Narysował serce, a z jego wnętrza wychodziła róża. Szkoda, że zgubiłam ten pierwszy rysunek... (...)
– Co oznacza imię anioła? Rozumiem, co znaczy imię u człowieka. Rodzice nadają je dziecku, kiedy się rodzi i kiedy jest chrzczone, potem nazywa się je tym imieniem. Ale imię u anioła?
– Dowiedziałam się potem, że wszyscy aniołowie jak ludzie posiadają imiona. Mój anioł stróż przedstawił mi się imieniem Daniel. Potem dowiedziałam się, że oznacza ono anioła sprawiedliwości i że każdy anioł ma imię. (...)
– Czy przed tym spotkaniem wierzyła Pani w aniołów?
– Tak.
– Rodzina przekazała Pani wiarę w istnienie aniołów. [Zgodnie z poleceniem anioła] udała się Pani do amerykańskiej szkoły, wzięła Pani stamtąd Biblię i zaczęła czytać psalm.
– Nic z niego nie zrozumiałam i zamknęłam Biblię. Bóg chciał mi ukazać w tamtym momencie: „Jesteś pogrążona w ciemnościach i zupełnie nic nie widzisz.” Wtedy anioł stróż poddał mnie oczyszczeniu, mogę powiedzieć: straszliwemu, które jednak pozwoliło mi zrozumieć, kim byłam naprawdę. Zaczął mi więc przypominać i ukazywać grzechy, których nigdy nie wyznałam. Ukazał mi je jak na ekranie. Ukazywał mi każde wydarzenie i to, jak bardzo obrażało ono Boga. Najpoważniejsze jednak wyrzuty dotyczyły tego, że odrzucałam dary Boże. Mój anioł powiedział mi, że to była dla Boga największa zniewaga: lekceważenie i odrzucanie Jego darów. Sprawił, że ujrzałam moje grzechy oczami Boga, tak jak Bóg je widzi, a nie tak, jak my je widzimy. One były tak potworne, że pogardzałam sama sobą i gorzko płakałam. Był to taki stan, jak pojęłam to później, który stanowił łaskę Bożą, abym, się szczerze nawróciła. Moje grzechy zostały mi ukazane tak jasno, przejrzyście, jak kryształ. Wnętrze mojej duszy zostało mi ujawnione tak otwarcie jakby była całkiem obnażona. Doznałam nagle tego, co odczuli Adam i Ewa, kiedy zgrzeszyli i Bóg zbliżył się do nich w Swym świetle, twarzą w twarz. Moja dusza była odkryta, odsłonięta. Czułam się naga, odpychająca, brzydka. Potrafiłam jedynie powiedzieć mojemu aniołowi pośród szlochu, że nie zasługiwałam nawet na zwykłą śmierć, lecz że taką jaką byłam, należałoby mnie uśmiercić, potem pokroić na kawałeczki i rzucić hienom. To oczyszczenie trwało blisko tydzień. Czułam jakby ogień, ogień oczyszczający. Czyścił wnętrze mojej duszy i było to doświadczenie bardzo bolesne.
– Mówi Pani, że szczególnie bolesnym znieważaniem Boga jest odrzucanie darów Bożych. To co wyrzucała sobie Pani w tamtej chwili, to było światowe życie?
– To i nie tylko to. Zrozumiałam, że Bóg udzielał mi wielu dobrodziejstw, a ja nie chciałam ich dostrzec i odrzucałam je, jakby zasługiwały na pogardę. To bardzo mnie zasmuciło, gdy zobaczyłam prawdziwą Vassulę.
– Nigdy się Pani nie spowiadała?
– Nie.
– Przecież spowiedź istnieje w kościele prawosławnym.
– Tak, lecz nigdy mnie tego nie nauczono.
– Czy wyspowiadała się Pani przed aniołem?
– Nie. To była skrucha serca. Płakałam przez dwa tygodnie.
– Czy od tamtego dnia spowiada się Pani? W jakim kościele?
– Tak. Czasem u prawosławnych, czasem u katolików.[2] To zależy, gdzie jestem.
– Po tym oczyszczeniu na początku anioł doprowadził Panią do pierwszego spotkania z Bogiem. Czy może Pani wyjaśnić, jak to się stało?
– Musiałam przejść przez to oczyszczenie, bo moja dusza była tak zła, nie była godna spotkać Boga. Oczywiście nigdy nie jesteśmy godni, ale w moim stanie nie mogłam spotkać Go bez poważnego żalu. Aby usłyszeć głos Boga Ojca, musiałam przejść przez ten czas pokuty... (...)
– Po tym spotkaniu próbowała Pani przekazać to doświadczenie osobom, które mogły Pani pomóc, na przykład kapłanom?
– Na początku musiałam walczyć. Byłam jak dziecko, które odkryło ogród pełen owoców. To dziecko zaczyna je jeść. A potem ktoś dorosły przychodzi i mówi: „Uważaj, są tu też owoce zatrute!” Odczułam to samo co to dziecko, które nagle boi się dotknąć owoce. Byłam szczęśliwa z powodu nawrócenia aż do chwili, gdy mój anioł wysłał mnie do seminarium w Dakka na spotkanie z kapłanem. To seminarium było naprzeciw mojego domu. Kapłan po wysłuchaniu mnie rzekł: „Jesteś chora. Cierpisz na schizofrenię.”
– To był ojciec Karl?
– Tak, ojciec Karl. Miałam nadzieję, że kapłan zrozumie to, co mi się przydarza, a tu – wcale nie. I w końcu zaczęłam się bać wszystkiego, co mi się przytrafiło. O wiele później ojciec Karl, który był cierpliwy, zrozumiał, że nie jestem szalona. Zaczął więc mówić inaczej: „Może to jest Boży charyzmat. On od czasu do czasu zsyła charyzmaty...” Wreszcie wysłał mnie do ojca Jamesa. Ten stał się moim pierwszym prześladowcą. Zaraz mi powiedział: „To diabelskie, to szatańskie. Wiem, co mówię. Kiedy chory idzie do lekarza, a ten odkrywa u niego raka, pacjent najpierw odrzuca tę diagnozę. Tak samo jest z Panią. Doświadcza Pani objawień szatańskich. Kropka. To wszystko.” Ja zaś wiedziałam, że się nawróciłam i także wielu moich przyjaciół. Jedynie Bóg mógł nas z powrotem przyprowadzić do kościoła i doprowadzić do życia duchowego. Byłam przybita spotkaniem z ojcem Jamesem. Wróciłam do domu. Potem powiedziałam do Boga: „Jeśli to rzeczywiście Ciebie, Boga Ojca spotykam, spraw, aby przynajmniej ten kapłan, nie wszyscy inni, ale właśnie on powiedział pewnego dnia, że te Orędzia pochodzą od Boga. Wtedy nie będę już miała wątpliwości i będę wiedzieć, że Ty jesteś Bogiem.” On mi odpowiedział: „Ja go zegnę.”
– I ojciec James ugiął się w końcu?
– Tak. W końcu się ugiął.
– Ale nie od razu?
– Nie, nie od razu. Musiałam to jednak znosić. Długo musiałam walczyć. Kiedy Chrystus przyszedł, aby do mnie mówić po Ojcu wygoniłam go. Powiedziałam: „Odejdź!”, bo nie byłam pewna, co właściwie się działo. Przez trzy może cztery miesiące odrzucałam Chrystusa.
– To co przekonało ojca Jamesa to prawdopodobnie lektura tekstów zapisanych pod dyktando. Pani dała mu je do przeczytania. Co go uderzyło?
– Uderzyło go to, że nie było w tych tekstach błędów teologicznych, choć napisał je ktoś taki jak ja, kto nigdy nie studiował teologii ani nawet katechizmu. Wyjaśnił mi, że tekst teologiczny podobny jest do zaminowanego pola. Jedynie ten, kto zna ułożenie min, nie wchodzi na nie. Taka jest teologia. To bardzo delikatne pole.
– To teren delikatny i łatwo się pomylić. Czy od tamtej chwili przeczytała Pani jakieś dzieła teologiczne?
– Nie, bo nie mam na to czasu. Być może Bóg nie zostawia mi czasu na studiowanie, aby nie można było powiedzieć, że nauczyłam się tego z książek...
– Czy poza badaniem grafologicznym tekstu, które dotyczyło tylko pisma, grafizmu ktoś dokonał analizy językowej? Na przykład użycia niektórych słów, częstości ich występowania, form gramatycznych, co mogłoby pomóc określić styl. To co być może byłoby interesujące, o ile to jeszcze nie zostało uczynione, a nad czym mogliby pracować egzegeci – to odnalezienie parafraz Biblii, cytatów.
– Pracę tego rodzaju wykonał już polski kapłan: ksiądz Michał [Kaszowski].
– Pani charyzmat polega na pisaniu pod dyktando Boga. Zdarza się, że ludzie naszej epoki lubią, by im mówić o Bogu, wielu zaś innych zupełnie Go nie zna, zaprzecza Jego istnieniu, zaprzecza istnieniu Stwórcy, odrzuca Wcielenie, nie wierzy w istnienie tego, co duchowe, nie tylko niewierzący, ale nawet chrześcijanie. Proszę opowiedzieć o Bogu, którego Pani spotyka.
– Wiele jest osób na świecie, które mówią o Bogu, choć nigdy Go nie spotkały. To nie ich wina. Kiedy Chrystus przyszedł, aby do mnie przemówić po raz pierwszy, rzekł w obliczu mojej niewiedzy: „Być może nikt cię tego nie nauczył?” On chciał mnie usprawiedliwić. To prawda. Nikt nie nauczył mnie, kim jest Jezus, jaki jest naprawdę. Jeśli dziś ludzie dopuszczają się odstępstwa, jeśli świat nie zna Boga, to dzieje się tak dlatego, że nie wiedzą o co chodzi. Chodzą do kościoła, bo im powiedziano, że trzeba chodzić. Chodzą z obowiązku, aby mieć dobre kontakty z Kościołem, lecz robią to bez miłości. A to nie tak. Dziś Bóg chce ukazać Siebie poprzez Orędzia, ujawnić Siebie w sposób zrozumiały dla każdej istoty ludzkiej. Bóg jest Osobą, nie jakimś abstrakcyjnym pojęciem. Wielu ludzi nawet pomiędzy chrześcijanami wytworzyło sobie fałszywy obraz Boga, który siedzi gdzieś tam, w Swej chwale. Nie wiedzą, czy ich słucha, czy nie słucha... widzi ich czy nie widzi...
– To Bóg filozofów...
– Filozofów, którzy są oddaleni od Boga. Są całkiem daleko. Nawet ludzie dobrej woli są oddaleni. Znam na przykład wielu prawosławnych, którzy chodzą do kościoła, zapalają świeczkę, czynią znak krzyża, mówią do Boga, a nie są pewni, czy On słyszy, czy nie. Istnieje jakby przepaść pomiędzy nimi a Bogiem. Gdy uczestniczę w spotkaniach, widzę, jak ci ludzie są spragnieni usłyszenia czegoś więcej o Bogu. Dlaczego przychodzą słuchać wciąż tego samego? Dlatego że są spragnieni, by usłyszeć, jak się im powtarza, że Bóg jest Osobą boską i rzeczywistą, że Bóg Ojciec jest naprawdę ojcem, najdoskonalszym, jak żaden ludzki ojciec. Że On jest bezmiarem miłości, bezmiarem miłosierdzia. Ja opowiadam o moich doświadczeniach. Bóg nie dał mi doświadczeń bezcelowych. On dał mi je, abym mogła wyjaśnić ludziom, jaki On jest... Wtedy ludzie czują, że Bóg jest żyjący, że jest blisko nas, że jest prawdziwy, że jest osobą i że można Go wzruszyć, że jest wrażliwy. Jezus tak Go opisał pewnego razu słowami, które bardzo lubię: „Król, a jednak tak ojcowski; Sędzia, a jednak tak czuły i kochający; Alfa i Omega, a jednak tak łagodny.” Mówię im o Chrystusie. Kiedy On przychodzi, przychodzi jako Zbawiciel. On jest naszym świętym Towarzyszem. Mówi mi, że jest zawsze blisko mnie. We wszystkim, co robię, On jest zawsze przy mnie. Gdyby mnie zapytano, co najbardziej lubię robić, odpowiedziałabym, że z Nim rozmawiać i słuchać Go. Mam jednak tak wiele rzeczy do zrobienia w domu: muszę gotować, odkurzać, prać i tak dalej... Chrystus wtedy patrzy na mnie i mówi: „Posłuchaj, rób to dla Mnie. Wszystko, co masz zrobić, ofiaruj Mnie. Czyń to jednak z miłością, dla Mnie. I te małe zadania, które dla ciebie są niczym, staną się wielkie w Moich oczach, jeśli wykonasz je z miłością.” (...)
– Co dla Pani oznacza słowo „racjonalizm”: na przykład prawdziwą doktrynę, filozofię, czy to jakieś słowo, które spadło z nieba?
– Nie, to nie spadło z nieba. Sam Chrystus to słowo mi podyktował. Powiedział: „Racjonalizm wywołał ateizm. To wróg Kościoła.”
– Dla Pani słowo „racjonalizm” ma takie znaczenie?
– Tak. Znam przyjaciół, którzy są mi bardzo drodzy, lecz nie chcą wierzyć, bo wymagają wyjaśnienia wszystkich tajemnic, nie ma w nich wyczucia tajemnicy. Mówią, że to wszystko nie jest prawdą i budują sobie własną filozofię. Niczym nie można ich przekonać. Nawraca zawsze łaska Boża, a nie my. Oni potrzebują naszych modlitw.
– Chciałbym postawić Pani pytanie na ten temat. Pani otrzymała łaskę szczególną, jakiej nie wszyscy dostępują. Mówi Pani jednak, że wszystkim istotom na ziemi Bóg w jakiś sposób się objawia.
– W ten lub inny sposób – tak.
– W ten lub inny sposób. A jeśli nie, to byłoby głęboko niesprawiedliwe?
– Oczywiście. Można być jednak zaślepionym i nie widzieć, że Bóg jest z nami.
– Nie chcieć tego. Czy jest jakaś różnica pomiędzy tym, że się tego nie chce, a tym, że jest się zaślepionym? Czy to oznacza, że nie udaje się człowiekowi dojrzeć, pojąć, że istnieje doświadczenie religijne? Kiedy rozmawiam z niektórymi osobami, na przykład z niewierzącymi przyjaciółmi, mówią, że nigdy nie spotkali Boga. Czuję się w takiej chwili niezbyt dobrze, zastanawiam się, czy to możliwe.
– Ja nie mogę niczego zaświadczać, lecz w to nie wierzę, na tyle, na ile znam Boga, że On kogoś pozostawia, a innymi zajmuje się szczególnie. On udziela, lecz niektórzy odrzucają łaskę. Spotykam wiele osób, które się skarżą. A jednak trzeba zawsze uwielbiać Pana. Wszystko czym jesteśmy już jest błogosławieństwem, jest łaską. Wraca Pan do domu, ma dach nad głową, a w lodówce – jedzenie. Nigdy zaś nie uwielbiamy dostatecznie Boga za wszystko, czego udziela. On może wszystko odebrać, jak uczynił z Hiobem, i pozostawić was nagimi i chorymi. A nie czyni tego, bo was kocha. Już to samo jest znakiem i to niewdzięczność nie uznawać, że Bóg jest z nami. Moi przyjaciele i Pana przyjaciele, którzy mówią, że Bóg nie istnieje, nie patrzą, nie dostrzegają Jego znaku. Dlaczego nie otwierają oczu, aby ujrzeć, że wszystko, co posiadają: życie, zdrowie, to już znak od Boga? Skoro nie odkrywają Boga, stawiają sobie pytania. Pan mówi nam: „Odnajduj Mnie w czystości serca, w prostocie serca, w świętości, zastępując zło miłością, pomagając uciskanemu, szukając sprawiedliwości.” (...)
– Mówiła Pani, że twarz Jezusa podobna jest do tej z Całunu Turyńskiego. Czy to prawda?
– Tak. Taka właśnie jest twarz Chrystusa.
– W ikonografii chrześcijańskiej, przez dwa lub trzy pierwsze wieki, przedstawiano Jezusa jako młodego mężczyznę bez brody. A potem od jakiegoś czasu zapanował klasyczny wizerunek Jezusa jako młodego mężczyzny z brodą. Jedną z interpretacji tej zmiany jest właśnie inspiracja Całunem, który poznano i posłużył jako model dla wszystkich. Widzi Go więc Pani jako takiego?
– Tak. Oczywiście zawsze ma taką samą twarz. Jej wyraz jednak zależy od Orędzia, jakie przekazuje. Na przykład kiedyś widziałam Go w czerwonym płaszczu, jakby atłasowym, a na głowie miał złotą koronę. Król. Przyszedł jako Król, aby mi przekazać Orędzie. Powiedziałam do siebie: „Gdybym tak mogła oglądać Go zawsze jako Króla, bo nie chcę, aby cierpiał...” On cierpi mistycznie. Pewnego razu przyszedł wpierając się o mur, jakby się go czepiał, wyglądał jakby tuż po biczowaniu. Cierpiał, oddychał ciężko i był spocony, ociekał krwią. Byłam wstrząśnięta, powiedziałam: „Co Ci się stało? Dlaczego tak wyglądasz?” Odpowiedział: „To dusze grzeszników doprowadzają Mnie do takiego stanu. Trzeba się za nie modlić.” Takie Orędzie chciał mi przekazać.
– Chrystus cierpiący...
– Czasem Jego obecność jest tak silna przy mnie, choć On jest niewidzialny, że kiedy krwawi, patrzę na zeszyt i boję się, że krople krwi spadną na kartki.
– Poza tą wizją Chrystusa jako Króla i Chrystusa cierpiącego zazwyczaj Jezus ukazuje się spokojny, życzliwy, uśmiechnięty?
– Tak! Ma na sobie białą tunikę... Ale chciałabym najpierw opowiedzieć o czymś. Powiedziałam Jezusowi, że dziwi mnie, iż na wizerunkach malarzy, jest On najczęściej przedstawiany jako mężczyzna poważny lub cierpiący, a nigdy się nie uśmiecha. Jezus odpowiedział: „To prawda. Uśmiecham się jedynie do dusz czystych i tych, które Mnie kochają”.
Chciałabym się teraz posłużyć tekstem, który kiedyś napisałam, aby wyrazić to jak najlepiej: „Dziś Bóg wzywa nas i posługuje się wszelkimi możliwymi metodami, aby nas wezwać do Siebie. Z mocą ujawnia Swój obraz – to, kim jest – widzi bowiem, że całkowicie zniekształciliśmy Jego obraz, czyniąc z niego coś abstrakcyjnego. Zintelektualizowaliśmy Go. To główna przyczyna naszego oddalenia się od Niego i naszego aktualnego odstępstwa. Podczas moich publicznych wystąpień staram się opisać dar otrzymany od Boga. Mam dać ludziom jak najdokładniejszy opis mojego doświadczenia Boga, to znaczy ukazać, w jaki sposób Bóg podchodzi do duszy, jak troszczy się o nią, jakiej osobowej relacji z każdym ze Swych stworzeń pragnie i jak pochyla się nad nami, aby się do nas dostosować. Próbuję przekazać ludziom, jak odczuwam Boga. Było mi dane poznać Jego dobroć, Jego miłość, Jego humor i w jakimś sensie – Jego osobowość. Często kiedy przychodzi do mnie Ojciec Przedwieczny daje mi poznać Swą radość i humor.”
Pewnego dnia w Bangladeszu czekaliśmy na gości i liczyłam talerze, serwetki itd. Zastanawiałam się, czy wszystko umieściłam na tacy, wahałam się, a wiedząc, że Jezus był przy mnie, zapytałam: ‘Czego jeszcze potrzebujemy?’ Odpowiedział mi bez wahania: ‘Potrzebujemy miłości, Vassulo’. To była miłość i równocześnie poczucie humoru.
– Wspomina Pani o poczuciu humoru jako o przymiocie Boga, o którym teolodzy wcale nie mówią. Czy może Pani powiedzieć o tym więcej?
– Poczucie humoru pochodzi od Boga. Zacznę od przyrody. Są na przykład zwierzęta, które są bardzo zabawne. Nie może mi Pan powiedzieć, że ten, kto je stworzył, nie ma poczucia humoru. Na przykład widziałam kiedyś ptaki, przypominające kury, w Chile, naprawdę były śmieszne. Wyglądały komicznie i kiedy chodziły wybuchłam śmiechem, mówiąc: „To niemożliwe, by ten, kto je stworzył nie miał poczucia humoru!” To w samej przyrodzie. Ale też w odniesieniu do osoby Bóg ma poczucie humoru, lecz jest to święte poczucie humoru. Mogę dać na to wiele przykładów. Byłam kiedyś głodna, nie tak dawno temu. Byłam sama w domu. Szybko pobiegłam do kuchni i otwarłam szafkę, aby przygotować sobie kanapkę, bo czułam, że Pan mnie wzywał. Mówiłam do siebie: „Muszę szybko coś zjeść, zanim otrzymam to wezwanie, bo gdy zacznę pisać dyktando, zajmie mi ono cały dzień...” Tak sobie rozmyślałam i otwierając szafkę powiedziałam: „Jaka jestem głodna!” I nagle usłyszałam Jego głos, który mówił: „Mojego słowa?” Tak się ze mną przekomarzał. Dobrze wiedział, że chce mi się jeść. Zaskoczył mnie i nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Oczywiście: Jego Słowo jest bardzo ważne, o wiele ważniejsze niż codzienny pokarm... (...)
– Czy może nam Pani opowiedzieć jeszcze inne wydarzenie?
– Tak. To było w Izraelu. Miałam spotkania, a ostatni dzień zarezerwowałam dla siebie. Chciałam zrobić zakupy na starówce. Miałam zamiar obejrzeć wystawy i kupić prezenty dla rodziny i przyjaciół. Cieszyłam się, że jestem sama. Wtedy przyszedł ktoś i powiedział, że za godzinę siostry w Betlejem czekają na mnie z obiadem i że zorganizowały nawet z tej okazji spotkanie. Tak więc straciłam moją chwilę wolności, bo nazajutrz odlatywałam do Szwajcarii. Spojrzałam w niebo, rozłożyłam ręce i powiedziałam: „Gdzie można znaleźć wolność?” I usłyszałam głos: „W duchu.” Powiedział to po to, abym poszła dawać świadectwo.
[1] W jęz. franc., niem. i jap. ukazała się w 1997 książka „Zagadkowa Vassula. Bezpośrednio kontaktująca się z Bogiem?” Za zgodą Wydawnictwa FAVRE SA przybliżyliśmy Czytelnikom kilka fragmentów książki będącej obszernym wywiadem belgijskiego naukowca i dziennikarza Jacques’a Neiryncka z Vassulą. Fragmenty te ukazały się w nr 9-10/97 pisma Vox Domini. L’enigme Vassula. En communication directe avec Dieu?, Ed. Favre SA Lozanna 1997, str. 9-11; 13-14; 15-16; 17; 18-19, 21-22; 24-25; 67-68; 77.
[2] Zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego (nr 844 paragraf 3). (Przyp. tłum.)